Za kilka miesięcy będziemy fetować Euro 2012. Do Polski zjedzie z całymi sztabami kilkanaście najlepszych drużyn kontynentu, pod względem przyzwyczajeń i upodobań kulinarnych nierzadko dla nas egzotycznych. Czy będą mieli okazję zasmakować w polskiej kuchni?
Na pewno większość drużyn i ich sztabów już dawno przeanalizowała i zbadała nasz rynek kulinarny, wybrała hotele i bazy pobytu. Wiem, jak się to odbywa, przerabiałem to wielokrotnie, na przykład przy okazji wyjazdu do Korei Południowej. Zupełnie inna kultura żywieniowa, inne przyprawy, inna woda, inny klimat. Mnóstwo rzeczy do analizowania i dostosowania ich przez kucharza do tego, czego oczekują lekarz reprezentacji i selekcjoner. Myślę, że ekipy, które przyjadą do Polski, będą miały swoich kucharzy, taka jest zasada. Będą nawet drużyny, które ze sobą przywiozą wodę mineralną. Po prostu chcą mieć własną wodę, są do niej przyzwyczajeni, tym bardziej że jest ona podstawowym elementem w schemacie żywieniowym piłkarzy. Poza tym UEFA posiada specjalną firmę cateringową, która będzie świadczyła usługi cateringowo-bankieto-we na wszystkich stadionach. Mamy zatem Gdańsk, Wrocław, Warszawę i Poznań i grające tam drużyny, a więc duży rozrzut upodobań. Ale to jest przykład, jak się robi biznes. To wszystko jest bardzo skomercjalizowane, pozapinane na ostatni guzik.
Reprezentacje zmieniają menu. Czy eksperymentowanie może być groźne dla formy sportowca?
Menu jest modyfikowane, jednak nie jest zmieniany jego kręgosłup. Jeśli na przykład chodzi o bufet gorący, każdą zupę może pan przygotować, pod warunkiem że będzie ona bez golonki, bekonu, śmietany czy zasmażki. Jeśli chodzi o ryby, można przygotować właściwie każdą, czy słodkowodną, czy morską. Warunkiem koniecznym jest, aby nie była oścista. Leszcz zatem odpada, ale sandacz może być podany. Jeśli chodzi o makarony, muszą być ugotowane a1 dente. Są one podstawą diety piłkarzy, ponieważ dostarczają najwięcej węglowodanów. Do makaronów sosy, boloński na bazie mięsa, czy lekki, nea-politański, na bazie pomido-rówki. Do tego duża ilość warzyw. Wielokrotnie z różnymi szefami kuchni na świecie konsultowałem możliwość wprowadzenia nowych pomysłów, bo w pewnym momencie przychodzi refleksja, że wciąż gotujesz to samo. Trzeba jednak pamiętać, że piłkarze to zawodowcy. Zdają sobie sprawę z tego, o jaką stawkę idzie walka. Niejednokrotnie pytałem naszych zawodników, czy mam coś zmienić w jadłospisie, czy im się nie znudził. Odpowiadali, że nie, że chcą po raz kolejny grillowanego kurczaka. Oczywiście są dni, kiedy urozmaicenie jest. Po wygranych meczach pojawiał się kotlecik, jakiś mielony, pierogi z mięsem czy konkretna jajecznica. Organizmu się nie oszuka. Przecież my, Polacy, nawet jak jedziemy do ciepłych krajów, musimy gdzieś tam pod tego grilla podejść i kawałek mięsa zjeść, chociaż miejscowi jedzą sałatki, piją koktajle. Pamiętam, że po wygranym meczu z Norwegią pytałem ich kucharza, co im gotuje. I okazało się, że także makaron, ale kiedy ja podawałem go z sosem pomidorowym, norwescy piłkarze zajadali się sosem carbonara na bazie bekonu, śmietany 30-tki, żółtek, sera parmezan. Powiedziałem mu, że przecież taka dieta ich zabije, a on spokojnie odpowiedział: „Robert, my jesteśmy z Norwegii, musimy dostać odpowiednią ilość kalorii, bo tak jemy w domu".
Zatem do zagranicznych reprezentacji raczej nie mamy szans się przebić ze swoją tradycyjną kuchnią?
Wspomnianej wody pewnie spróbują, ale nie będzie mogła być to woda z jakiegoś źródełka. Kuchnie reprezentacji, czy z południa, czy z północy kontynentu, w trakcie turniejów, wbrew pozorom, są podobne. W większości oparte na rybach, delikatnych mięsach, makaronach, dużej ilości warzyw, jak sałata, mnóstwo oliwy. Nie przypuszczam, aby jakaś reprezentacja wprowadzała owoce morza. Pewnie się pojawią ryż, ziemniaki. W czasie dłuższych przerw między meczami menu będzie okraszane przysmakami z kuchni domowych. Włosi pewnie sobie przyrządzą jakieś ravioli, lazanię. Nie przypuszczam, aby Francuzi pozwolili sobie na foie gras, czyli pasztet z gęsich wątróbek, ale na kurczaka cocovan, czyli duszonego w czerwonym winie, jak najbardziej tak. Szansy dla nas upatruję natomiast w pochwaleniu się naszymi znakomitymi produktami spożywczymi. Nie przypuszczam, aby na przykład Niemcy przywozili je do nas, tym bardziej że nasza gospodarka rolna może być powodem do dumy. Jako jedni z nielicznych produkujemy wciąż metodami naturalnymi. Uważam, że mistrzostwa będą dla nas idealną okazją, aby przemycać, podkładać, proponować jak największą ilość naszych znakomitych produktów, pokazać, że naprawdę są dobre. Ale nie ma się co oszukiwać, na tych kilkuset piłkarzach, trenerach, działaczach kokosów nie zrobimy.
Możemy zarobić na setkach tysięcy kibiców, którzy przyjadą za swoimi drużynami.
Jeśli pokażemy im coś fajnego, a nie rozgotowany pieróg. Niech zobaczą, że naprawdę mamy na przykład świetne pstrągi. Niemiec, Austriak czy Szwajcar nie mogą na nie narzekać, bo przecież 90 procent tych ryb już wysyłamy właśnie do nich. Podobnie jest z młodym bydłem rogatym i wieloma innymi produktami. Mamy przecież owoce o genialnym smaku. Mamy świetne grzyby, gęsinę, którą zna chyba każdy niemieckojęzyczny Europejczyk. Wiele polskich firm przygotowuje się już do wykorzystania szansy, jaką dają mistrzostwa. Miałem przyjemność ustalania menu z firmą LOT Catering dla klas ekonomicznych i biznesowych w samolotach tego przewoźnika. W menu pojawia się bardzo dużo akcentów polskiej kuchni. Chodzi o to, żeby już w samolocie goście poczuli polskość i na miejscu próbowali jeszcze więcej, a po powrocie do swoich krajów poszukiwali polskich produktów. Myślę, że to jest dobry kierunek i jak najszybciej, już od początku roku powinniśmy rozpocząć akcję promocyjną.
Produkty mamy znakomite, ale co z potrawami naszej tradycyjnej kuchni? Czy one będą do przyjęcia dla Greków, Turków, Włochów, gustujących w zupełnie innej kuchni?
Czy ona faktycznie jest tak zupełnie inna? Miałem przyjemność być ostatnio w Grecji, spotkać się ze znajomym Grekiem, kucharzem. W ich kuchni wykorzystuje się mięso wieprzowe, uważam, że nasze jest lepsze. OK, ich jogurt jest bardziej gęsty niż nasz, ale my mamy już jogurt o nazwie bałkański czy grecki, zatem Grek z pewnością coś dla siebie tu znajdzie. Jeśli ktoś będzie kulinarną marudą i mówił, co to za kraj, gdzie jedzą zepsutą kapustę, jakąś zupę z zepsutej mąki, od razu podpowiem, że pierwszy uśmiech pojawił się na mojej twarzy w Korei, gdy podano mi kimchi, czyli nic innego jak marynowaną kiszoną kapustę pekińską, bardzo pikantną. Mamy najlepsze wędliny, bardzo smaczną dziczyznę. To świetna okazja na szerokie rozpropagowanie naszych produktów i kuchni na całym kontynencie, co z pewnością dałoby pozytywny impuls naszej gospodarce, by utrzymać wzrost w tych trudnych czasach.