‹ Poprzedni wpis Wróć do listy wpisów Następny wpis ›

Palce Lizać Extra

czerwiec 2011
Palce Lizać Extra, czerwiec 2011

 

Zaczęło się od tego, że selekcjoner Janusz Wójcik wybrał hotel Sobieski na bazę reprezentacji podczas zgrupowań w Warszawie i trafił na szefa kuchni kibica. Robert Sowa nie tylko spełniał kulinarne zachcianki piłkarzy, ale także szybko się z nimi zaprzyjaźnił. Efektem była propozycja dołączenia do drużyny na stałe.

- Przyjąłem ją, bo lubię przygody, a z reprezentacją mogło mnie spotkać coś wyjątkowego. Życie polega na tym, żeby chwytać okazje i decydować się na różnego rodzaju eksperymenty, zwłaszcza w dziedzinach, które są dla nas ważne. A dla mnie liczy się i gotowanie, i futbol. Nasz pierwszy wspólny wyjazd do Burgas, jesienią 1998 roku, był bardzo udany. Wygraliśmy z Bułgarią 3:0 –wspomina mistrz kuchni.

Rolada w Korei
Po Bałkanach pojechał z reprezentacją do Niemiec, Norwegii, Grecji, Anglii... - Podczas wizyty na Wembley usłyszeliśmy, że Anglicy chcą rozebrać stary stadion. Nasi chłopcy śmiali się: „Nie rozbierajcie, przenieście do Polski! Przynajmniej jeden będzie nowy!”- opowiada Sowa. Przejechali całą Europę i część Azji, z Azerbejdżanem, Japonią, Koreą. Ta ostatnia wyprawa -na mistrzostwa świata w 2002 roku- była najbardziej egzotyczna.

- Wspaniały wyjazd. W Korei dowiedziałem się, jak jeść owoce morza i różnego rodzaju robaczki, odkryłem, że w kuchni można częściej niż noża używać nożyczek, zobaczyłem też, jak wyglądają pieski gotujące się w garnkach na ulicy. Odkryłem koreański odpowiednik naszego rosołu, do tego kapusta kimchi, czyli po prostu kapusta pekińska, marynowana i pokrojona w centymetrowe kawałki. Do dzisiaj jestem fanem takich smaków, w kuchni używam dalekowschodnich przypraw, surowych ryb, marynuję potrawy na koreański sposób –przyznaje.

Nie znaczy to, że piłkarze byli zdani na jedzenie wyłącznie kapusty i podejrzanych z polskiego punktu widzenia mięs. Do Korei pojechała z nimi tona produktów, głównie wędlin, wody mineralnej, przypraw i rodzimych przysmaków.
- Po drugim meczu było wiadomo, że wyjeżdżamy z Korei więc część produktów zostawiłem zaprzyjaźnionym dziennikarzom, dla których mundial się jeszcze nie kończył. Za to my zaczęliśmy sobie kulinarnie dogadzać. Kucharze koreańscy pewnie do dziś pamiętają roladę śląską, którą zrobiliśmy z Jerzym Dudkiem – śmieje się Sowa.

Wychowani na makaronach
Jednak na co dzień piłkarze przestrzegają ścisłej diety. Zasady są proste - selekcjoner wyznacza cele drużyny i przygotowuje plan treningów. Po konsultacji z nim lekarz ustala dietę, a kucharz układa menu. Zawsze pojawiają się ciepły i zimny bufet, a na nim głównie kuchnia śródziemnomorska. Ryby - w tym uwielbiany przez Sowę łosoś norweski  - owoce morza, kurczak, indyk, cielęcina, wędliny drobiowe, czasem polędwica wieprzowa i wołowa. Dużo węglowodanów: przede wszystkim makarony, rzadziej ziemniaki. Sosy: pomidorowy z bazylią, neapolitański, boloński albo carbonara z chudym mięsem. Lekkie zupy, czyli jarzynowa, bulion, minestrone. Na deser zwykle owoce. Piłkarze nie mogą jeść dań z majonezem, ciężkich sosów, tłustych wędlin, kremowych deserów i ostrych przypraw.

- Nie znaczy to, że nie mają swoich ulubionych dań. Do dziś potrafię je wyliczyć: Jacek Bąk kochał desery, zwłaszcza lody waniliowe ze śliwkami. Piotr Świerczewski uwielbiał ryby i owoce morza. Sławomir Majak najchętniej jadł gorące zupy. Marek Koźmiński - makarony. Tomasz Iwan i Tomasz Hajto lubili steki, z tym że Hajto, potężny góral, największy w drużynie, chętnie wybierał 300-gramowy T-bone. W dniu meczu dieta była rygorystyczna. Np. Marek Koźmiński jadł tylko makaron z oliwą i parmezanem, a Piotr Świerczewski czy Jacek Bąk - same ryby – poznajemy kulinarne tajemnice piłkarzy.

Żur dla zwycięzców
Za to po rozgrywkach była dyspensa. Tradycyjnie po wygranym meczu na stół wjeżdżał żur z chrzanem, a czasem nawet polędwiczki wieprzowe czy minikotlety schabowe.
- Później ten zwyczaj przeniósł się na dni, kiedy reprezentacji gra nie szła. Chłopcy przychodzili do mnie i mówili: „No, wiemy, że nie zasłużyliśmy na ten żur, ale zrobiłbyś, co?”. I robiłem, bo przecież byliśmy drużyną, czyli razem na dobre i na złe - opowiada Sowa.

Podczas jego siedmioletniej współpracy z piłkarzami zespołem zajmowało się czterech selekcjonerów: Janusz Wójcik (lubił dobrą polską kuchnię, zwłaszcza flaki i pierogi z cielęciną), Jerzy Engel (dzięki pracy w klubach na Cyprze fan ryb i owoców morza), Zbigniew Boniek (oczywiście włoskie dania) i Paweł Janas (nie miał faworytów, jadł wszystko, co dobre). Na boisko wychodzili najlepsi zawodnicy europejskich klubów. Do dziś w szafie byłego kucharza reprezentacji są pamiątkowe koszulki, m.in. Liverpoolu, Bayeru Leverkusen, Liverpoolu, Realu Madryt, Celticu Glasgow czy Panathinaikosu Ateny. To prezenty od kumpli.

- Zjeździłem z drużyną kawał świata, poznawałem szefów kuchni, takie doświadczenie zawodowe procentuje do dzisiaj. Spotykałem wybitnych sportowców, których podziwiałem jeszcze jako brzdąc, oglądając mecze z ojcem: Gorgonia, Szarmacha, Latę, Lubańskiego. Ale najważniejsze, co mi zostało z tej przygody, to wielka przyjaźń z chłopakami. Do dziś spotykamy się podczas różnych uroczystości, niedawno mieliśmy ślub i wesele Tomka Kłosa, na którym pojawili się między innymi Koźmiński, Hajto, Świerczewski czy Iwan. Jesteśmy zgrani - podkreśla Robert Sowa. I dodaje: „stara gwardia nie rdzewieje”.