‹ Poprzedni wpis Wróć do listy wpisów Następny wpis ›

Gentleman

kwiecień 2009
Gentleman, kwiecień 2009

Co powinien zamówić gentleman na pierwszym spotkaniu tete-a-tete z piękną kobietą w eleganckiej restauracji, chcąc jej zaimponować swoją klasą i dobrym smakiem?
Gentleman, idąc na lunch czy na kolację z kobietą, przede wszystkim powinien dostosować menu do pory dnia. Jeśli my jesteśmy teraz na lunchu, powinienem zapytać, co chciałaby pani zjeść i czego się napić. Do lunchu sugerowałbym wodę mineralną z sokiem z cytryny, bądź sok ze świeżo wyciśniętych pomarańczy i grejpfrutów. O tej porze powinniśmy zjeść lekką sałatę sezonową z jakimś dodatkiem, lub delikatny kawałek mięsa albo ryby. Jednak na samym początku zapytałbym, co pani jada, bo jeśli nie lubi pani ryby, to wybrałbym coś innego. Na pewno nie doradziłbym również dania, z którym musiałaby się pani męczyć, jak na przykład skrzydełka z kurczaka, mule czy ślimaki. Jeśli zdałaby się pani na mój gust, to zaproponowałbym marynowaną pierś z kurczaka podaną z sosem tajskim na bazie mleka kokosowego, ze świeżą kolendrą i ryżem jaśminowym.

Czy do tego wyśmienitego posiłku możemy zamówić drinki?
Tak, ale lekkie, na przykład aperitif z dodatkiem Martini, bądź białe lub różowe wino. Nie polecam ciężkich alkoholi. Na pewno dużym faux pas byłoby, gdyby pani zamówiła sobie sok lub ewentualnie białe wino do ryby z sałatką, a ja whisky z lodem i golonkę. Nie najlepiej wypadłby wtedy mój wizerunek w pani oczach.

A co proponuje Pan na deser?
Lekką sałatkę owocową, ewentualnie sorbet. Na pewno żadnych lodów czy ciast.

Czy podczas kolacji gentleman może zaproponować owoce morza?
Afrodyzjaki są wskazane zawsze i o każdej porze.

Nawet na pierwszej randce?
Tak, ale mężczyzna nie może się z tym afiszować. Nie powinien mówić: „ może krewetki z imbirem, hmm?” i puszczać oczka.

A Pan zdobywał swoją żonę w myśl zasady „przez żołądek do serca”?
Tak. Poznaliśmy się w miejscowości Jawornik pod Krakowem. Byłem tam po raz pierwszy szefem kuchni na koloniach dla młodzieży, odrabiałem wojsko. Żona była wychowawczynią grupy najstarszych chłopców. Lekko tam chorowała, więc dogadzałem jej, jak mogłem. Przynosiłem śniadanka, obiady, kolacje… i tak już zostało do dzisiaj.

Zamawiam w restauracji naleśnik ze szpinakiem, ale nie lubię całych liści. Trzy razy proszę kelnerkę, aby szpinak był posiekany. Gdy po długim oczekiwaniu kelnerka przynosi mój naleśnik, okazuje się, że liście są całe, nie posiekane. Co mogę zrobić w takiej sytuacji?
Spróbować potrawy, a potem poprosić kelnerkę i delikatnie powiedzieć, że ten naleśnik jest przepyszny, ale ja bardzo prosiłem, aby szpinak był posiekany i czy dla szefa kuchni byłoby problemem, aby posiekał go dla mnie, dziękuję. Nie atakowałbym kelnerki, bo tak nie zachowuje się gentleman.

Jest Pan gentlemanem?
Myślę, że tak, ale nie w stu procentach.  Popełniam czasem faux pas, które gentlemanowi nie przystoi. Zdarzy mi się w pośpiechu wybiec z drzwi, nie przepuszczając kobiety. Jednak, będąc świadomym swoich wad, staram się zmieniać, pracować nad sobą.

Kto zatem jest według Pana stuprocentowym gentlemanem?
Marek Kondrat, Bogusław Kaczyński, Krzysztof Hołowczyc, Władysław Bartoszewski, Kamil Durczok. Uważam, że warto brać z nich przykład.

„Żyjesz tak, jak jesz” – Zgadza się Pan z tym stwierdzeniem?
Zdecydowanie tak. Odpowiem pani trochę przewrotnie. Proszę mi pokazać swoją lodówkę, a ja powiem, jak się pani żywi i jakim jest człowiekiem. Dość często robię sobie taki cichy wywiad, będąc na zakupach w markecie. Zaglądam, co ludzie wkładają do koszyków. Jeżeli ktoś biega, wrzucając szybko i byle co, nie sprawdzając nawet daty ważności, to robi ze swojego organizmu jeden wielki śmietnik. A warto czasem powąchać owoc, warzywo. Przeczytać skład, czy nie ma za dużo konserwantów.

Jada Pan dania typu fast food? Tak szczerze…
Tak. Jeżdżę bardzo dużo po Polsce, przez co często nie mam czasu na porządny posiłek. Zdarza mi się w nocy zjeść ciepłego hot doga na stacji benzynowej czy kukurydzę w KFC. Jestem zawiedziony decyzją McDonalda o wycofaniu krewetek królewskich z sosem słodko-kwaśnym, które były fantastyczne. Oczywiście jadam również w zajazdach, w których testuję głównie zupy.

Czy zdarzyło się Panu zasmakować w potrawie tak bardzo, że poprosił Pan szefa kuchni o przepis?
Tak było z flakami po węgiersku na trasie gdańskiej, w jednej węgierskiej restauracji. Te flaki są naprawdę bardzo dobre, pytałem, jak je przyrządzają. A charakteryzowały się słodką, czerwoną papryką. Również, jadąc raz starą trasą do Wrocławia, jadłem w karczmie genialne kopytka z pietruszką i masłem, podsmażane na patelni. Pytałem, co do nich dodają, że nie są twarde. Nie dodawali białka, tylko żółtka oraz oliwę z oliwek. Jeśli coś mi zasmakowało, nigdy nie krępowałem się prosić o przepis.

Czy kryzys może wpłynąć na zmianę przyzwyczajeń i upodobań kulinarnych Polaków?
Byłem ostatnio w supermarkecie i szczerze mówiąc, kryzysu nie widzę. Zaobserwowałem jedynie, że ci, których nazywam smakoszami, jeszcze bardziej zwracają uwagę na jakość produktu. Polscy smakosze nie kupują w kryzysie dużych ilości jedzenia, ale zwracają uwagę na jakość.

Jakie było najdziwniejsze zamówienie specjalne, z jakim Pan się do tej pory spotkał?
Chłopak z dziewczyną przyszli na kolację. Świece, Cygan grający na skrzypcach, zapewne były to zaręczyny. I pan zamówił kawior na ciepło, więc żeby ratować sytuację zapytałem, czy podać go z ciepłymi blinami czy tostami. Chciałem człowieka ratować, bo kawioru nigdy nie podaje się na ciepło, tylko najczęściej na lodzie z dodatkami. Pan zamówił na tostach, Pani wybrała racuszki z cukinii. Zarówno tosty, jak i racuszki były na ciepło, więc pomogliśmy mu, bo gdyby dostali wedle życzenia kawior podgrzany na patelni, to tego nie dałoby się zjeść, a z zaręczyn pewnie nic by nie wyszło.

Ciężko Pan zniósł przeprowadzkę z Krakowa do Warszawy? 
Wyjechałem z Krakowa w ’88 roku do Austrii i tam spędziłem cztery lata, po czym wiosną ’92 wróciłem do Polski i zamieszkałem w Warszawie. Czy miałem problem z przeprowadzką do stolicy? Raczej nie. Gdy jestem w Krakowie, spędzam tam czas bardzo intensywnie. Teraz na przykład jadę do Krakowa na Wielkanoc do rodziców.

Kto wtedy przygotowuje potrawy wielkanocne? Pan, czy mama?
Nie, to byłoby największe faux pas! Zawsze przyjeżdżam z żoną i córką, gdy jest już wszystko przygotowane. Tydzień przed Wielkanocą mama już zaczyna gotować moje ulubione specjały: pieczoną cielęcinę, wieprzowinę, może pojawi się indyk. Naprawdę trzeba mieć dużo siły i zdrowia, aby wytrzymać święta wielkanocne u mojej mamusi, a i bagażnik musi być duży, aby pomieścił całą wyprawkę.

Mama nie boi się oceny syna, który przecież jest profesjonalistą?
Mama ma luźne podejście, jedynie mówi: „Synusiu, wpadnij na chwilkę do kuchni i zobacz, jak ci smakuje ta zupa”.  A jeśli chodzi o wypieki, to w ogóle nie staję w szranki z mamą, taki sernik i taka szarlotka, jak robi moja mama… to mistrzostwo świata!