‹ Poprzedni wpis Wróć do listy wpisów Następny wpis ›

Fakty

Informacje
Fakty, Informacje, Komentarze- kwiecień 2010

 

 

Nie ulega wątpliwości, że Rafał Woźniak ma talent. Do tej pory doskonale spisywał się na konkursach niższych rangą. Jego mistrz, szef restauracji „Jan" – Przemysław Wieloch uznał już w zeszłym roku, że Rafał może sięgać wyżej. Dlatego też w zeszłym roku postanowił zgłosić swojego pilnego ucznia do pierwszej edycji konkursu Roberta Sowy. – Na przeszkodzie, niestety, stanął wiek Rafała. Mogą w nim startować osoby pełnoletnie - mówi Przemysław Wieloch, który w zawodzie funkcjonuje kilkanaście lat, a szefem kuchni jednej z łódzkich restauracji został już w wieku 20 lat. Ciągle, z powodzeniem startuje w różnych prestiżowych konkursach kulinarnych, także międzynarodowych. I jest szczęśliwy, że pojawił się młody człowiek, który zawód zaczął traktować jak sztukę. Bo to, co zaprezentował Rafał podczas konkursu, inaczej niż sztuką nazwać nie można. Udział Rafała w konkursie Sowy był oczywisty z chwilą zaakceptowania przez organizatora jego zgłoszenia. - Jechaliśmy na konkurs jako „chłopaki znikąd". Byliśmy jedynym zespołem firmującym nieduże miasto. Pozostałe były z miast wojewódzkich – mówi Przemysław Wieloch. W konkursach kulinarnych bardzo ważna jest tzw. rekomendacja osób znanych w środowisku. Taką osobą niewątpliwie okazał się szef restauracji „Jan".
Na tydzień przed konkursem udział Rafała stanął pod znakiem zapytania. Chłopak doznał zawodowej kontuzji. Skaleczył się w rękę tak mocno, że trzeba było zakładać szwy. - Powiedziałem sobie wtedy „dasz radę ". Nie mogłem przecież zrezygnować z takiej szansy – wspomina Rafał. Zabandażował rękę, nałożył rękawiczki i obolały przystąpił do żmudnych ćwiczeń polegających na zmaganiu się nie tylko z techniką, produktami, zdobieniem, smakiem, ale przede wszystkim z czasem. Trudno w to uwierzyć, ale przygotowanie ośmiu porcji musiało zająć Rafałowi, zgodnie z regulaminem konkursu, tylko pół godziny. Dopracowany został każdy szczegół, a czas wyliczony co do sekundy. I tak powstał ... Łosoś confit z delikatnym kalafiorem, muśniętym truskawką w towarzystwie pierożka z serka Lazur blue i borówek - danie, które pod okiem szefa kuchni Rafał wyćwiczył do perfekcji.
Poddanie się emocjom czy tremie podczas konkursu mogło oznaczać fiasko. Rafałowi udało się jednak zachować zimną krew, nawet na widok kamer, fleszy i znanych twarzy. Opanowanie w trudnych i stresujących momentach zawdzięcza systematycznej pracy ze swoim szefem, który bardzo ceni Rafała za zaangażowanie w pracę. Jednak obok pochwał, które należą się młodemu, zdolnemu kucharzowi nie szczędzi mu słów krytyki wtedy, gdy na nie zasługuje, i które potrzebne mu są do szlifowania odporności psychicznej. Może dzięki takim metodom Rafał jechał do Warszawy w przeświadczeniu, że konkurs wygra, ale jednocześnie nie był pozbawiony szacunku i respektu dla swoich przeciwników. Regulamin konkursu określał produkty, których należy użyć w zadaniu konkursowym. – Obecnie nie są organizowane konkursy, gdzie uczestnik dostaje nieznane mu wcześniej produkty i musi z nich coś przyrządzić. Określenie produktów zapewnia konkursowi odpowiedni poziom – mówi szef kuchni z „Jana". I ów poziom był w tym konkursie najważniejszy, bo oceniały go przecież kulinarne sławy. Swoje noty przedstawiły dwa niezależne od siebie gremia. W jednym zasiedli profesjonaliści z dziedziny gastronomii, w drugim smakosze. O ile nazwiska jury technicznego złożonego z uznanych w kraju i za granicą szefów i kucharzy mało mówią zwykłym zjadaczom kotleta schabowego np.: Teo Vafidis, Wojciech Modest Amaro, Grzegorz Łapanowski czy czarnoskóry Józek Seeletso, to przed nimi drżeli najbardziej zarówno uczestnicy, jak i opiekunowie. Drugie jury oceniało walory smakowe, a zasiadały w nim osoby medialne, m.in. Ewa Wachowicz i Zygmunt Chajzer. Dla Rafała i jego szefa wielce nobilitujący był fakt, że oba jurorskie gremia osiągnęły zgodność. Technicznie i smakowo zwyciężył łosoś wyćwiczony w bełchatowskiej restauracji. - Najwyższa ocena smakowa to takie postawienie kropki nad „i" dla oceny technicznej i potwierdzenie kunsztu Rafała - mówi dumny ze swego ucznia Przemysław Wieloch. A trzeba dodać, że nie zawsze jurorzy są zgodni. Pan Przemek, jako systematyczny uczestnik konkursów pamięta sytuacje, gdy jury przyznało pierwsze miejsce „za smak" osobie, której jury techniczne przyznało miejsce poza dziesiątką.
Konkurs przyniósł Rafałowi Woźniakowi nie tylko satysfakcję, ale także szereg nagród. Niekiedy podwójnych. Łączna wartość nagród przyznanych Rafałowi to prawie 30 tys. zł. Jury techniczne nagrodziło Betchatowianina m.in. wyjazdem turystyczno-szkoleniowym do Norwegii dla dwóch osób o wartości 8 tys. zł. Oprócz statuetek, dyplomów, naczyń i urządzeń kuchennych znanych firm, kosmetyków, koszy ze smakołykami i książek opatrzonych autografem Roberta Sowy, otrzymał także telewizor znanej firmy i dwa laptopy. Dla Rafała sprawą oczywistą jest, że w podróż do Skandynawii pojedzie ze swym mistrzem, aby również tam pod jego czujnym okiem zdobywać kulinarne szlify. Jeden z dwóch laptopów wygranych w konkursie również będzie należał do osoby, która w jego sukcesie ma swój olbrzymi udział – Przemysława Wielocha. Sponsorzy zwrócili także koszty podróży.
Za sukcesem obu panów z restauracji „Jan" stoi także sam pracodawca, i sponsor wszystkich przygotowań. To restauracja zapewniła wszystkie potrzebne składniki do kursowych przygotowań. Zapewniła także miejsce do ćwiczeń, czyli profesjonalnie przygotowaną kuchnię. Pracodawca zwolnił obu panów z obowiązków służbowych na czas trwania konkursu oraz zapewnił transport. Wiesława Krosny, kierownik restauracji jest zdania, że inwestycja w konkurs to bardzo dobry krok. - Mam nadzieję, że przykład Rafała uświadomi młodzieży, że kucharz to bardzo dobry zawód, i zdobywanie szlifów pod naszym kierunkiem to świetny pomysł - mówi Wiesława Krosny. Najlepszym przykładem dobrego wyszkolenia jest Rafał, którego zapał do zawodu pani kierownik dostrzegła podczas jego praktyki już w pierwszej klasie. Rafała charakteryzuje także kultura osobista i estetyczny wygląd. A to cechy, do których restauracja „Jan" przywiązuje wielką wagę. - Nie mogę dopuścić, aby kelnerka obsługiwała gości w niestosownym stroju czy miała wyzywający makijaż - podkreśla W. Krosny. Podobne wymagania dotyczą pracowników kuchni. Powściągliwość w wyglądzie, makijażu, biżuterii też tam obowiązują pomimo, że klienci do kuchni nie wchodzą. Tipsy, rozpuszczone włosy czy kolczyki w nietypowych miejscach mogą zdyskwalifikować nawet najlepszego kucharza czy kelnera. Jednak ci, którzy zdecydują się na związanie swojego życia zawodowego mogą liczyć na rozwój zawodowy, wynagrodzenie zgodne z kwalifikacjami i zawsze na czas. Młody pracownik, uczeń czy stażysta musi sobie zdawać jednak sprawę, że w tym zawodzie sukces, także finansowy, przychodzi poprzez ciężką pracę i doświadczenie zawodowe. Trzeba najpierw nauczyć się zmywania i obierania ziemniaków po to, by z czystym sumieniem przejść do wyższego szczebla wtajemniczenia. Rafał po skończeniu szkoły został pracownikiem restauracji „Jan". Nie dla wszystkich uczniów jednak jest miejsce. Pozostają najlepsi. Do tej pory ani przez moment nie pożałował tej decyzji. Jako młody stażem pracownik jest zadowolony ze swojego wynagrodzenia. Nieśmiało marzy, aby w przyszłości zostać szefem kuchni. Jego mistrz, gdy nim został miał zaledwie 20 lat. Rafał ma świadomość, że w żadnej restauracji nic ma miejsca dla dwóch szefów. Ma także świadomość zmieniających się czasów i wysokich oczekiwań klientów. Podobnie jak jego szef stawia na kulinarną magię, czyli kuchnię molekularną. To kuchnia, w której należy wykorzystywać nieprzeciętną wiedzę, aby z buraków powstał kawior czy herbaciany makaron. Pierwszy krok w tym kierunku już poczynił. Lekki kalafior w formie pianki w jego popisowym przepisie to eksperyment kuchni molekularnej.

Ewa Wiaderna